czwartek, 28 marca
Shadow

Nikola Tesla: Pan prąd

Pokoje numer 3327 i 3328 w hotelu New Yorker na Manhattanie przychodzą oglądać ludzie, których można podzielić na trzy kategorie. Pierwsza to inżynierowie,

elektrycy i entuzjaści technologii. Drugą stanowią fani UFO, podróży w czasie, hodowcy gołębi telepatów oraz wyznawcy New Age. Trzecia to Serbowie i Chorwaci. Co sprawia, że dwa przeciętne pokoje są dla nich tak elektryzujące? Prawda jest taka, że przyciąga nie miejsce, ale (dotyczy to zwłaszcza drugiej grupy) duch osoby, która tu mieszkała. Goście chcą oddać hołd człowiekowi wyprzedzającemu swoje czasy. Dziwakowi, samotnikowi, geniuszowi – Nikoli Tesli.
Niektórzy mówią, że to on wynalazł XX wiek. Trudno się z tym nie zgodzić, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że był autorem 112 patentów, głównie urządzeń elektrycznych, z których najsławniejsze to: silnik elektryczny, prądnica prądu przemiennego, autotransformator, dynamo rowerowe, radio, elektrownia wodna, bateria słoneczna, turbina talerzowa, transformator Tesli oraz świetlówka.
Myślicie, że zbił na tym fortunę? Nic z tego.(Amerykański żart)
– Proszę pana, ja żartowałem. Pan jest emigrantem, nie rozumie pan amerykańskiego poczucia humoru – oświadczył Thomas Alva Edison (TEN Edison), gdy młody inżynier Nikola Tesla przyszedł do niego upomnieć się o zapłatę za wykonanie zlecenia. Pieniądze bynajmniej nie były śmieszne: Edison obiecał Tesli 50 tysięcy dolarów, jeśli ten doprowadzi do 50-procentowej poprawy wydajności generowania prądu w elektrowniach Edisona. Przedsiębiorca nie sądził, by było to możliwe, lecz przybyły z Europy inżynier był pełen zapału i nowych pomysłów. Tesla pracował nad tym blisko rok. Udało się.
Próbował też przekonać swego pracodawcę, by ten przeszedł ze standardu, jakim był wówczas prąd stały (po angielsku DC – direct current), na prąd przemienny (AC – alternating current), ponieważ zastosowanie go w elektrowniach znacznie ograniczyłoby straty w przesyłaniu energii elektrycznej na duże odległości.
Nie znalazł zrozumienia. Edison z niewyjaśnionych do dzisiaj przyczyn nie lubił prądu zmiennego. A kiedy jeszcze w tak niewybredny sposób obszedł się z młodym racjonalizatorem, ten, oburzony, porzucił pracę w Edison Electric Light Company.

Nie było mu łatwo. Gdy blisko rok wcześniej przypłynął do Ameryki, miał głowę pełną planów i cztery centy w kieszeni. Świetlaną przyszłość miał zapewnić Tesli list polecający, który dostał w Budapeszcie, gdzie pracował przy rozbudowie linii telefonicznej. List skierowany do najsławniejszego elektryka świata Edisona brzmiał tak: „Drogi Panie Edison: znam dwóch wielkich ludzi i pan jest jednym z nich. Drugim zaś ten młody człowiek, który stoi przed panem!”. Autor listu, biznesmen, który reprezentował rozmaite interesy Edisona w Europie Środkowej, był przekonany o geniuszu 28-letniego Tesli. Nie mylił się.

(Natura jest kocurem)
Już jako dziecko Tesla miał szczególną zdolność dostrzegania rzeczy, których nie widzą inni. Można powiedzieć, że posiadał „zmysł elektryczny”. „Pamiętam zimę – pisał pod koniec swego życia, wspominając dzieciństwo – mroźną i suchą. Śnieg trzeszczał pod stopami przechodniów, a w powietrzu zostawał za ludźmi zagadkowy blask. Rzucane przez dzieciaki śnieżki ciągnęły za sobą błyszczącą smugę. Tego wieczoru gładziłem po grzbiecie kota, kiedy zaobserwowałem, że jego futro jeży się, a moja dłoń przesuwająca się po jego grzbiecie wywołuje snopy iskier. Mój ojciec wyjaśnił mi, że to prąd – taki sam, jaki obserwuję w błyskawicy podczas burzy. Pamiętam, jak mama się oburzyła: »Przestań głaskać tego kota – zrugała mnie. – Jeszcze się zapali«. Ale ja zacząłem się zastanawiać: czy natura to taki ogromny kocur? A jeśli tak, to kto gładzi go po grzbiecie? Chyba sam Bóg – myślałem.
Tymczasem Maczak zeskoczył z moich kolan. Wymył łapki i z jeszcze wilgotnym futerkiem szedł przez pokój. Powietrze wokół niego rozjarzyło się lekko – jak aureola wokół głowy świętego. Ten obraz nie opuszcza mojego umysłu. To chyba wtedy rozpocząłem próby poznania prawdziwej natury elektryczności. 80 lat później wciąż szukam. Bez skutku”.
Nikola Tesla pochodził z niewielkiej miejscowości górzystego rejonu Lika leżącego w dzisiejszej Chorwacji. Urodzony w 1856 roku w serbskiej rodzinie był poddanym monarchii austro-węgierskiej. Jego ojciec, pop, liczył na to, że syn będzie kontynuował tradycję, i dopiero ciężka choroba Nikoli (jako nastolatek zachorował na cholerę) sprawiła, że pozwolił mu samemu wybrać wykształcenie.
Młody Tesla nie namyślał się długo. Elektryczność to było coś, co pociągało go z prawdziwie magnetyczną siłą. Studiował na politechnice w Grazu i Pradze, potem zaś pojechał do Budapesztu pracować – jak byśmy dziś powiedzieli – „w telefonii”. Zbieg okoliczności, o którym już czytaliście, sprawił, że w wieku 30 lat Tesla znalazł się bez pracy, pieniędzy i obywatelstwa na bruku Nowego Jorku.

Jednak niedługo był bezrobotny. Szybko znaleźli się tacy, którzy gotowi byli zainwestować w szalone pomysły Europejczyka. W ten sposób Tesla trafia do wynajętego niewielkiego laboratorium na Manhattanie, gdzie za pieniądze sponsorów opracowuje prototyp silnika indukcyjnego. To było coś!
Biznesmeni organizują wynalazcy wykład w Amerykańskim Instytucie Elektrotechnicznym. Robi się szum. W ten sposób o Tesli dowiaduje się George Westinghouse, przedsiębiorca, inżynier i wynalazca. Fascynuje go możliwość wytwarzania i przesyłania energii w postaci wielofazowego prądu zmiennego. Nikola dostaje pracę w Westinghouse Electric & Manufacturing Company w Pittsburghu. Pięć dziewiątych (niemałej) gaży Tesla wspaniałomyślnie przekazuje swym dotychczasowym „menedżerom”.

(AC/DC)
Thomasa Edisona trafia szlag. Nie może słuchać o Tesli i o jego podejrzanym prądzie. Od czasu ich rozstania do końca życia będzie ich dzielić coraz większa niechęć. Plotka mówi, że zamierzano przyznać Nagrodę Nobla Tesli i Edisonowi, ale obaj panowie, dowiedziawszy się o tym, wyjątkowo zgodnie oświadczyli, że w TAKIM towarzystwie nigdy nagrody nie przyjmą.
Na razie jednak Edison wykorzystuje wszystkie siły, by zdyskredytować prąd zmienny. Jego zaufani pracownicy jeżdżą po kraju i uświadamiają ludność, pokazowo zabijając „prądem Tesli” psy i koty. „Westinghousują” je. W 1890 roku Edison użył nawet swoich wpływów, by urządzić pokazową egzekucję człowieka. Był to pierwszy w historii przypadek użycia krzesła elektrycznego. Kozłem ofiarnym złożonym na ołtarzu „elektrycznej wojny” został niejaki William Kemmler, który zamordował swoją konkubinę siekierą. Przy pierwszym podejściu egzekucja się nie powiodła: Kemmler był rażony prądem przez 17 sekund, mimo to przeżył. Napięcie zostało- podniesione do dwóch tysięcy woltów, ale generator potrzebował czasu, żeby się ponownie naładować-. W tym czasie poparzony Kemmler jęczał. Druga próba trwała ponad minutę, a cała scena była opisywana przez świadków jako naprawdę przerażająca.

(Wolna energia)

Choć Edison dokładał wszelkich starań, by prąd zmienny kojarzył się jak najbardziej makabrycznie, ten czarny PR nie zaszkodził wynalazkowi Tesli. W 1896 roku z elektrowni Westinghouse’a na wodospadzie Niagara popłynął do oddalonego o 40 kilometrów Buffalo prąd zmienny. Wkrótce stał się on standardem w każdej szanującej się elektrowni i nawet sam Edison, chcąc nie chcąc, musiał się wreszcie z tym pogodzić.
Tymczasem Teslę opanowała kolejna ideé fixe- – wolna energia. Ta myśl kiełkowała w jego głowie od dawna: oto wizja powszechnego, nieodpłatnego dostępu do energii elektrycznej dla każdego obywatela. Trudno się dziwić, że kiedy zaczął o tym mówić podczas inauguracji elektrowni nad Niagarą, przedstawiciel Westing-house Electric pod byle pretekstem przerwał jego przemówienie. Nie był jednak w stanie zapanować nad ideami Tesli. Te zaś, choć przysparzały mu coraz więcej sławy, nie przynosiły specjalnych zysków. Tesla był idealistą i brzydziły go wszelkie marketingowe sztuczki. Pracował dla sprawy, dla powszechnego dobra, co nie przysparzało mu popularności wśród sponsorów.

Na szczęście kiedy w afekcie zrywa kontrakt z Westinghouse’em, jest już uznanym w świecie specjalistą. Ma na swoim koncie kilkadziesiąt patentów, w tym na słynną cewkę Tesli – transformator wykorzystujący zjawisko rezonansu składający się z dwu lub trzech sprzężonych obwodów. Sam Tesla wykorzystywał go podczas wielu eksperymentów wymagających wysokich napięć, między innymi także w tych, które miały doprowadzić do stworzenia metody bezprzewodowego przesyłania energii. Tesla wymyślił, że do tego ostatniego należy wykorzystać właściwości elektryczne ziemi.
W swoim laboratorium rozpoczyna doświadczenia. Nie trwają długo. Ze względu na hałasy, wstrząsy i rozmaite zakłócenia mieszkańcy z okolicy składają protest za protestem. Interweniuje policja. Trzeba szukać lokalizacji poza miastem. Tak narodził się pomysł stacji eksperymentalnej w Pikes Peak koło Colorado Springs.
Jeżeli kiedykolwiek zdarzyło się wam oglądać film science fiction, w którym do efektów specjalnych użyto gigantycznych wyładowań elektrycznych, wiecie, jak wyglądała ta stacja. Nad niewielkim drewnianym budynkiem wzniesiono 20-metrową wieżę. Ustawiono na niej 50-metrowy maszt zwieńczony kulą o półmetrowej średnicy. Stację wyposażono w gigantyczny transformator Tesli. Przez dziewięć miesięcy okoliczni mieszkańcy mogli patrzeć, jak z wieży strzelają 30-metrowe błyskawice. Wtedy Mark Twain nazwał Teslę władcą piorunów. Czy eksperyment z bezprzewodową transmisją mocy się powiódł? Nie wiemy. Notatki naukowca są dość niejasne. Jedno wiadomo na pewno: wskutek eksperymentów Tesli zniszczeniu uległa prądnica w pobliskiej elektrowni, w wyniku czego całe miasto zostało pozbawione prądu.

(Prąd dla mas)
No dobrze, eksperymenty eksperymentami, ale czekacie pewnie, aż zacznę pisać coś o życiu prywatnym Tesli. Nie zacznę. A to dlatego, że właściwie go nie było. Tesla miał niewielu przyjaciół – było to dość dziwaczne grono naukowców, poetów i rozmaitych mistyków. Nigdy się nie ożenił. Nie miał dzieci. Ponoć kiedyś powiedział, że prawdziwie wielkie dzieła może wydać tylko mężczyzna nieobarczony rodziną. I był konsekwentny. Jedyną jego słabością były gołębie. Słabość ta nasiliła się u schyłku jego życia i z tego między innymi powodu (drugim był prozaiczny brak pieniędzy) wypraszano go z kolejnych hoteli, które zastępowały mu dom (podobno Tesla zawsze wynajmował pokoje z widokiem na niebo, by widzieć burze nad Manhattanem). Jego słabość do gołębi była o tyle dziwna, że Tesla obsesyjnie bał się zarazków. Potrafił wycierać sztućce kolejno i metodycznie 18 serwetkami.
Nerwica natręctw to zresztą niejedyna cena za geniusz. Niezwykły mózg wynalazcy stanowił też źródło jego udręki: odgłos kół dorożki wprawiał jego ciało w drżenie, gwizdek przejeżdżającej w oddali lokomotywy sprawiał mu fizyczny ból, a mrugające światło wywoływało migrenę.
Jedyną miłością Tesli był prąd. Prąd dla każdego. Prąd przesyłany bez pośrednictwa przewodów i masztów, prąd czerpany z kosmicznej energii. Kiedy czyta się o jego elektrycznej manii, trudno nie odnieść wrażenia, że wszystkich przełomowych wynalazków dokonywał niejako przy okazji. Luminescencja, neonówka, promienie X (odkryte przez niego przed Wilhelmem Roentgenem), idea radaru (!), „aparat do transportu powietrznego”, czyli rodzaj śmigłowca. Tesla, pracując nad swoimi ideami, przewidział między innymi istnienie promieniowania kosmicznego, sztucznej promieniotwórczości (przed Marią Skłodowską-Curie), mikroskopu elektronowego.
Właściwie mimochodem stworzył też urządzenie, które opisuje amerykański patent numer 613809. To pierwszy na świecie przedmiot sterowany bezprzewodowo – zasilana z wewnętrznych baterii łódka reagowała na sygnały radiowe. Łódź Tesli była w dosłownym znaczeniu narodzinami robotyki. Niestety, urządzenie wyprzedzało wyobraźnię ówczesnych ludzi, którzy nie widzieli dla tej maszyny praktycznego zastosowania (niektórzy sądzili wręcz, że wynalazca steruje łodzią za pomocą siły umysłu).
Tymczasem Tesla marzył, aby możliwe było sterowanie dziesiątkami maszyn poprzez jednego operatora lub kilku operatorów wykorzystujących odpowiednio dostrojone radionadajniki oraz radioodbiorniki.

Kiedy dziennikarz „New York Timesa”, obejrzawszy łódkę, zasugerował Tesli, że mógłby zbudować bezzałogową łódź podwodną przenoszącą dynamit, ten bardzo się zdenerwował i odparował: „To nie będzie bezprzewodowa torpeda, ale pierwsza rasa mechanicznych istot, które będą wykonywać ciężką pracę wykonywaną dotąd przez rasę ludzi”. Tesla nazwał swój wynalazek „teleautomaton”. Słowo „robot” pojawi się w historii ludzkości (wymyślone przez czeskiego pisarza Karela Cˇapka) dopiero 23 lata później.

(Spór o radio)
A teraz krótka przerwa, a podczas niej pytanie na inteligencję: kto wymyślił radio?
Guglielmo Marconi? Od dzisiaj proszę wprowadzić remanent w swych zasobach wiedzy. I zapamiętać raz na zawsze: radio wymyślił Nikola Tesla. Marconi miał po prostu znacznie lepszy PR. Pomogli mu Thomas Edison (wciąż się dziwicie niechęci Tesli do tego nazwiska?) i jeden z najbogatszych ludzi swego czasu Andrew Carnegie (tak, to ten od Carnegie Hall).
O prawa patentowe do radia Tesla toczył walkę z Marconim do końca swoich dni. Dowodził, że Marconi zastosował w swoim wynalazku bez jego zgody opatentowaną wcześniej przez niego cewkę. Długie procesowanie się doprowadziło Teslę do bankructwa. Ostatecznie dobiło go przyznanie Marconiemu Nagrody Nobla za skonstruowanie radia. „Wykorzystał do tego bezprawnie 17 moich patentów!” – burzył się Tesla. Bezskutecznie. Miano wynalazcy radia już na zawsze przylgnęło do syna włoskiego kupca z Lombardii.
Niepocieszony Tesla zaczął realizować inną ideę: System Światowy. To pomysł wielokanałowej transmisji dla celów telekomunikacyjnych, nawigacyjnych, no i bezprzewodowego przesyłania energii elektrycznej. Coś jakby Internet, choć sposób działania zgoła odmienny. System miał wykorzystywać „pobudzanie ładunku ziemi i powietrza”. Pompując energię elektryczną do ziemi, Tesla chciał stworzyć wielki ziemski oscylator. Dzięki niemu każdy człowiek za pomocą podręcznego aparatu mógłby pozyskiwać energię zupełnie za darmo i bez ograniczeń. Wynalazek miał również zapewnić ludziom kontrolę nad atmo-sferą i umożliwić przekształcenie pustyni w tereny rolnicze. Miał połączyć w jedną sieć linie telegrafów i telefonów. W 1905 roku Tesla pisał na łamach „Electrical World and Engineer”: „Tanie i proste urządzenie, które każdy zmieści w kieszeni, będzie odbierać wiadomości ze świata albo dowolne inne. Cała ziemia zostanie przekształcona w gigantyczny mózg”. Wynalazca znalazł sponsora (150 tysięcy dolarów na początek) i zaczął budowę. System miał mieć postać wysokiej na 57 metrów wieży. Na jej wierzchołku zamontowano metalową konstrukcję ważącą 55 ton. Pod wieżą wpuszczono w ziemię 95-metrowe żelazne rury. Koszt budowy rósł, aż w końcu zniechęceni brakiem widoków na zyski inwestorzy odmówili finansowania. Na domiar złego Marconi właśnie puścił przez ocean swoje słynne radiowe „s” i wydawało się, że radio jest właśnie tym, w co należy inwestować.
Tesla wyraźnie się załamał. Z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej dziwaczał. Dobrej prasy nie przysparzały mu ani jego własne oświadczenia o tym, że nawiązał kontakt z Marsjanami, ani uznany za prawdziwe wariactwo pomysł superbroni, która miała położyć kres wszelkim wojnom.
Tesla ogłosił jej koncepcję w swoje 78. urodziny. Był rok 1934 i II wojna światowa zbliżała się wielkimi krokami. Tesla przedstawił Departamentowi Wojny USA, rządom Wielkiej Brytanii i Jugosławii dokument dotyczący generatora tak zwanych promieni śmierci. Był to całkowicie fantastyczny projekt broni mającej wykrywać i niszczyć samoloty wroga z odległość 250 mil. Czy rzeczywiście taki niemożliwy? Rozmaite teorie spiskowe mówią, że po śmierci Tesli z jego pokoju zniknęła część notatek dotycząca tego pomysłu. Podobno to sprawka FBI. Mówi się też, że wynalazkiem interesował się Związek Radziecki i miał za niego zapłacić Tesli 25 tysięcy dolarów.

(Gołąb przynosi spokój)
Legenda głosi, że Nikola Tesla urodził się o północy podczas gwałtownej burzy. Tymczasem zmarł zupełnie po cichu w swoim pokoju w hotelu New Yorker na Manhattanie. Był rok 1943. Prawosławne Boże Narodzenie.
Zapomniany, zbankrutowany dziwak otoczony stadem gołębi, które z nim przeprowadzały się do coraz podrzędniejszych lokali. Kiedyś Tesla opowiedział dziennikarzowi „The New York Timesa” taką historię: „Była wśród gołębi, którymi się zajmowałem, jedna piękna samica. Kochałem ją, jak mężczyzna kocha kobietę, a ona kochała mnie. Przylatywała zawsze, kiedy tylko pragnąłem, by była przy mnie. Pewnej nocy wleciała przez okno i usiadła na biurku. Była chora. Zrozumiałem: chce mi przekazać, że umiera. I wtedy z jej oczu dobiegło mnie światło. Było oślepiające – potężne promienie światła. Kiedy umarła, coś odeszło z mojego życia. Aż do tamtej chwili miałem pewność, że ukończę każdy, nawet najambitniejszy projekt, ale kiedy to coś odeszło, wiedziałem, że praca mojego życia się zakończyła”.
Są tacy, którzy widzą w nim największego naukowca wszech czasów. Są i tacy, którzy twierdzą, że był kosmitą. Kimkolwiek był, jedno jest pewne: bez Nikoli Tesli świat wyglądałby dziś zupełnie inaczej.

Źródło : przekroj

5/5 - (1 ocena/y)

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.